Tak wyglądało nasze miejsce noclegowe na Caye Caulker w Belize. Wiem, wiem. Nie do końca wygląda jak z okłaski folderu Rainbowtours, a mimo wszystko w naszym mocno subiektywnym, PlusKocim rankingu znajduje się w ścisłej czołówce „the best of nocleg”. A wszystko to, przez jedną dziewczynę z Hondurasu.
Zacznijmy jednak od początku.
Na początku był chaos.
Caye Caulker = skrawek raju
Po 53 godzinach, męczących jak rasowy żul pod sklepem, spędzonych w różnych puszkach typu samolot, bus, autobus i łódź, stawiamy nasze stopy na Caye Caulker. I od razu się zakochujemy. Jakżeby mogło być inaczej, skoro nie ma tu ani jednej asfaltowej drogi, nad głową radośnie szumią palemki, powietrze ma zapach świeżo skoszonej trawy (if you know,what I mean ;)), a z głośników sączy się wyluzowane reggae?
Plan vs Rzeczywistość
Powiadają tutaj „no shoes, no problem”. Tymczasem my mamy i buty i problem, gdyż nasze pokoje zostały wynajęte komuś innemu! Do.. diaska! Sprawę utrudnia dość mocno fakt, że jest to okres noworoczny i na całej wyspie WSZYSTKO jest wynajęte. „Jesteśmy wściekli” to zdecydowanie zbyt eufemistyczne określenie. Wielkie nadzieje wiążemy z obsługą booking.com, ale oni proponują nam nocleg w Belize City, czyli … 45 minut rejsu łodzią, której o tej porze już nie ma! Ostatecznie pan z obsługi taktycznie się rozłącza, a my zostajemy skazani sami na siebie. Życzymy mu z całego serca płaskostopia.
Pamiętaj! Jeżeli plan A nie wypalił, alfabet ma jeszcze 31 innych liter
Właścicielka hotelu stara się ze wszystkich sił znaleźć rozwiązanie, ale cóż począć z piątką ponadwymiarowych białasów? Od niechcenia rzuca, że w ostateczności możemy przespać się u niej na tarasie, a my szybko łykamy tą myśl niczym pelikany. Tylko przez chwilę zaskoczona takim obrotem sprawy gospodyni w mig organizuje różne gąbki i dmuchane materace, co by nieco zmiękczyć nam podłoże.
Caye Caulker, czyli „no problem, relax”
Szczerze powiedziawszy jest to jedno z moich najwygodniejszych legowisk, a naturalna klimatyzacja w postaci wiatru to spełnienie marzeń. Nad nami zawisają gwiazdy, za nami słychać szum morza i palm, a w żyłach płynie rum. Jest M.A.G.I.C.Z.N.I.E.
Dwa dni później zaproponują nam „normalny” pokój. Odmówimy.
Kobieta z sercem na dłoni
To właśnie jest Ruth, właścicielka najbardziej klimatycznego tarasu pod słońcem. To również specjalistka od pantomimy i dźwiękonaśladownictwa, gdy zabraknie jej jakichś słów po angielsku. W kalambury z nią nie wygrasz. Pochodzi z Hondurasu, jest niezwykle otwarta i gościnna. Tak samo mocno jak my zniesmaczona sytuacją z bookingiem zrobiła wszystko byśmy przez te kilka dni, gdy okupowaliśmy jej taras, poczuli się jak część jej rodziny,
My okupujemy taras … …a chihuahua i syn Ruth nasze legowiska
Mogliśmy za darmo korzystać ze wszystkich hotelowych udogodnień. Zorganizowała imprezę sylwestrową, na której poznaliśmy jej przyjaciół i dyskutowaliśmy o całym wszechświecie (dosłownie), perypetiach życia codziennego i miłości. Jednakże wisienką na torcie okazała się wspólno-rodzinna, jednodniowa wycieczka łodzią po okolicznych atrakcjach, które pewnie dla mieszkańców Caye Caulker są normalne jak wizyta w Biedronce. Tymczasem u nas poziom ekscytacji, fascynacji i satysfakcji sięgnął zenitu.
Robinsonada
W trakcie rodzinnej eskapady mamy okazję spróbować swoich sił między innymi w pozornie mało ekscytującym łowieniu ryb na linkę. To niby nudne zajęcie, wymaga dość sporej uwagi, skupienia i zręczności. I zdradzę Wam sekret … Jestem w tym totalnie beznadziejna. Zamiast złowić obiad, zaserwowałam go okolicznej faunie. Na szczęście innym członkom ekipy poszło lepiej i w przecudownych okolicznościach przyrody, na małej wysepce z kilkoma palemkami, zajadamy się złowionymi nie-przeze-mnie rybkami.
Najedzona kobieta … … to … … szczęśliwa kobieta
Bać się czy podziwiać?
A na koniec dostajemy szansę pływania wraz z rekinami oraz płaszczkami! Oczywiście, na początku stwierdzam: to chyba jakiś żart?! Nie mam zamiaru stać się nieco tłustawym daniem głównym! Jeszcze przeze mnie jakiś rekin dostanie rewolucji gastrycznych i będzie wstyd…
Dlatego też taktycznie wstrzymuje się z decyzją do momentu, aż mój znajomy postanawia wskoczyć do wody. Poświęcam dłuższy czas na czujną obserwacje, czy go coś czasem nie zeżre. Tymczasem on unosi się na powierzchni cały, zdrowy i bardzo zadowolony (co w jego przypadku urasta do skali ewenementu), a cała wodna gawiedź w ogóle nie wykazuje nim zainteresowanie i ma go głęboko … pod nasadą ogona.
Dla pewności pytam jeszcze stojącą obok mnie 10-latkę (trochę wstyd c-nie?), czy ona też kiedyś to robiła i czy nic się jej nie stało. Mogłabym w sumie to po prostu wywnioskować z faktu, ze jest całkiem kompletna, ale pewności nigdy nie za wiele. Jej pobłażliwe spojrzenie i zapewnienie, że nic mnie nie dziabnie sprawiło, że w końcu biorę swoje jajniki w garść i skaczę. I jest to decyzja mojego życia! Wyobraź sobie, iż przenosisz się żywcem do filmu z National Geographic, a Czubówna, swym spokojnym głosem o mocy Valium, opowiada Ci ciekawostki o płaszczkach i rekinach, które przepływają tuż pod Twoimi nogami! Przeżycie NIE-Z-TEJ-ZIEMI.
Bez cienia POMPATYCZNOŚCI 😉 mogę stwierdzić, że był to mój najlepszy dzień w życiu! (zaraz po dniu ślubu af kors! lof lof mężu <3 )
Nie ma tego złego …
Highlight (definicja) – główna atrakcja, wyróżnienie; najlepsza albo najbardziej ekscytująca, zabawna, zajmująca bądź interesująca część.
Czasem nie dostając tego, co chcemy, dostajemy coś znacznie lepszego. Tym właśnie stał się dla nas pobyt u Ruth i jej rodziny. Highlightem całej podróży.
A teraz chodźcie popływać razem z nami 🙂
Jeżeli spodobał Ci się nasz wpis, miło nam będzie jak puścisz go dalej.
Myślę, że mogą Cię zainteresować również te wpisy na naszym blogu.
Nasze podróże możesz śledzić na bieżąco na facebooku i na instagramie.
Dzięki, że byłeś z nami tu przez chwilę <3
Do zobaczenia gdzieś w drodze!